1 kwietnia to dzień żartów zwany „Prima aprilis” – pochodzić ma od rzymskich praktyk a jego popularność rozkwitła w późnym średniowieczu. Nie zdajemy sobie jednak sprawy że czasem drobne żarty mogą poskutkować poważnymi następstwami lub odwrotnie – podana tego dnia poważna informacja może być wzięta za psikus. Historia zna sporo takich przypadków, a jeden bardzo poważny Wam opiszę.
W 1946 roku na Aleutach, łańcuchu wysp między Alaską a Kamczatką, doszło do jednego z najsilniejszych odnotowanych trzęsień ziemi. Moment siły obliczono potem na 8,7. Na lądzie nie zostało jednak silnie odczute z powodu małej prędkości rozłamu, co zmniejsza wartości przyspieszeń. Najgroźniejsze w tym wszystkim okazało się tsunami, które było nieproporcjonalnie duże. Straty i ofiary z jego powodu notowano na całym wschodnim wybrzeżu USA. Na alaskańskiej wyspie Unimak fala zniszczyła latarnię morską Scotch Cap, zabijając całą załogę. Szybkie zmiany poziomu morza, powodujące uszkodzenia zacumowanych łodzi, notowano aż do Chile. Najbardziej jednak zapamiętanym zdarzeniem były wielkie fale na Hawajach.
Ponieważ archipelag Hawajów składa się z wysp wystających stromo z dna dużej głębi oceanicznej, wyspy nie są chronione rafami i płyciznami, stąd też fale tsunami na Pacyfiku uderzają w nie bez wyhamowania. Wiele razy już w przeszłości wywoływały straty na wyspach. W sytuacji bardzo dużego wstrząsu pod dnem morza lokalne stacje w okolicy wstrząsu powinny wysłać ostrzeżenia. Pech chciał, że na Alasce i Aleutach miejscem blisko epicentrum, które miało powiadamiać o możliwości powstania tsunami, była latarnia Scotch Cap. Którą właśnie roztrzaskała 40-metrowa fala.
Nie zostało więc wysłane ostrzeżenie i mieszkańcy zagrożonych rejonów liczyć mogli tylko na spostrzegawczość i wiedzę o tym jak zachowuje się morze przed przyjściem tsunami. Problem w tym, że do trzęsienia doszło 1 kwietnia. W wielu relacjach z Hawajów powtarzają się doniesienia, że pierwsze ostrzeżenia od rybaków i mieszkańców wybrzeża, mówiące o cofnięciu się morza i silnych prądach, zostały wzięte za żart.
Największe straty na Hawajach zanotowano na wyspie Maui, w Hilo zniszczony został port i jedna-trzecia budynków. W wielu przybrzeżnych wioskach zginęło 160 osób. Fala dotarła do wysokości 17 metrów. Dopiero po tym wydarzeniu zainicjowane zostało powstanie systemu ostrzegania przed tsunami, działającego z czasem na całym Oceanie Spokojnym.
Trzęsienie jest nawet dziś interesujące dla geologów. Odczucie wstrząsu było dużo mniejsze, niż by się mogło wydawać po efektach. Początkowo zresztą sejsmogramy podawały dlań mniejszą siłę, około 7,1 R. Nietypowa była też lokalna bardzo duża wysokość fali w pobliżu epicentrum, gdzie woda dotarła do poziomu 43 metrów. Uważano, że dojść musiało do olbrzymiego usuwiska na stoku podmorskiego rowu. Tymczasem nowe badania nie znalazły takich śladów.
Dziś po analizach uważa się, że był to jeden z przykładów „tsunamicznego wstrząsu”, związanego z niską prędkością rozprzestrzeniania się rozłamu uskoku od miejsca hipocentrum. Energia trzęsienia uwalniana jest podczas przesunięcia mas skalnych; hipocentrum to miejsce, w którym skały po raz pierwszy puściły (a epicentrum to miejsce na powierzchni leżące nad nim). Siła wstrząsu zależy od tego na jakiej długości uskoku nastąpi przesunięcie, w pewnym stopniu też o jaką wartość. Szybkość, z jaką pęknięcie rozchodzi się od miejsca inicjacji, zależy od rodzaju skał, w których się propaguje. Linie rowów oceanicznych są zwykle zapchane zgniatanymi osadami, które hamują propagację. Wolniejszy czas uwalniania energii to mniejsze przyspieszenie nadane skorupie ziemskiej, co za tym idzie rozciągnięcie wstrząsu na fale o niższej częstotliwości oraz słabsze odczucie.
Sejsmografy nastawione na wykrywanie wstrząsów o wyższej częstotliwości mogą zapisać dużo słabszą energię wstrząsu. W tym przypadku zarejestrowano drżenie o sile 7,1 R, tymczasem nowsze obliczenia wskazują na wstrząs o sile 8,5-8,7.
Mniejsze przyspieszenia podczas takiego trzęsienia wywołują słabsze zniszczenia na lądzie, ale z drugiej strony dużo bardziej efektywnie przenoszą energię do oceanu co powoduje, że stosunkowo słabo odczuty wstrząs wywołuje niezwykle dużą falę tsunami. Jakieś znaczenie może mieć też wypchnięcie w górę osadu na dnie rowu oceanicznego. Podobnie było w przypadku trzęsienia Sanriku w Japonii w 1896 roku, gdy samo trzęsienie odczuto jako podobne do drobnych wstrząsów co jakiś czas pojawiających się w regionie i nie nastąpiły zniszczenia budynków, po czym z morza wyszła fala dochodząca do 38 metrów, która zabiła 20 tysięcy osób.
Autor: Kuba Grom