Celem rekonstrukcji historycznej od zawsze było jak najwierniejsze oddanie realiów minionych lat czy wydarzeń. Polegało to na jak najwierniejszym odwzorowaniu ubioru, narzędzi lub broni jak i zachowania związanego z odtwarzana epoką. W wypadku rekonstrukcji oddziałów wojskowych zwłaszcza tych z XX wieku rekonstruktor bardzo rzadko może w pełni wejść w „skórę” żołnierza frontowego i doświadczyć warunków z jakimi musiał się mierzyć na co dzień.
Pomysł na zainteresowanie się tematyką niemieckich strzelców górskich zrodził się 3 lata temu. Wraz z Jackiem Cieleckim i dwoma innymi kolegami z naszej grupy zorganizowaliśmy sobie luźną wyprawę w mundurach po Karkonoszach z noclegiem w górach. Jednak, dla mnie i Jacka było to niewystarczające doświadczenie. Po tym wydarzeniu wspólnie podjęliśmy decyzję, o poważnym zajęciu się tematem niemieckich Gebirgsjäger. Oboje marzyliśmy o czymś bardziej wymagającym i o jeszcze większym realizmie. Tak natknęliśmy się na Project Edelweiss. Dowiedzieliśmy się o nim za pośrednictwem Facebooka i relacji znajomych rekonstruktorów z Polski biorących w nim udział.
Project Edelweiss to wydarzenie cykliczne odbywające się od 2009 roku co 2 lata w Szwajcarskiej części Alp. Organizatorem jest Bruno, Szwajcar mający wieloletnie doświadczenie w wspinaczce górskiej. Motywem przewodnim jest odtwarzanie szkoły dla Strzelców Górskich Wehrmachtu przed rokiem 1939. W wydarzeniu biorą udział rekonstruktorzy z całego świata m. in. ze Stanów Zjednoczonych, Australii czy nawet Japonii! W tym roku z powodu pandemii wzięli udział głównie rekonstruktorzy z Europy m. in. z Francji, Niemiec, Rosji, Czech, Szwajcarii, Węgier, Luksemburga, Polski, a nawet z Islandii. Polska delegacja mimo początkowo siedmiu chętnych ostatecznie zatrzymała się na naszej dwójce. W sumie w tegorocznej edycji wzięło udział 21 osób.
No i zaczęliśmy zbierać sprzęt, co nie było sprawą prostą. Musieliśmy zdobyć m. in. odpowiednie czekany, raki, plecaki, buty górskie, kupić kompletnie nowy mundur i insygnia. Ogólnie samo przygotowanie poprawnej sylwetki wraz z całym osprzętem wymagało polowania na niemieckim Ebayu, ściągania rzeczy z Rosji, a nawet z odległego Tajwanu! Dopiero parę dni przed wyjazdem mieliśmy skompletowane wszystkie niezbędne rzeczy. Nieocenioną pomoc w doborze odpowiednich przedmiotów zarówno Bruno, organizator jak i Patrick Kiser, kolekcjoner z USA, który od co najmniej 40 lat zajmuję się zbieraniem przedmiotów związanych z niemieckimi Gebirgsjäger.
Do Saas-Grund przybyliśmy 7 lipca ok. 18:00 wieczorem, po rozpakowaniu się i przygotowaniu namiotu na nocleg, po cywilu wybraliśmy się całą grupą do pobliskiej restauracji gdzie Bruno- organizator, przedstawił nam plan całego wydarzenia i panujące zasady. Po tej oficjalnej części przy piwie i znakomitej pizzy, zaczęliśmy nawiązywać znajomości z innymi uczestnikami. Wszyscy byli wobec siebie życzliwi i ciekawi skąd kto przybył, panowała przyjacielska atmosfera. Koło godziny 22:00 udaliśmy się z powrotem na pole campingowe.
Nazajutrz, po pobudce o 6:00 i porannej toalecie, rozpoczęliśmy przebierać się w mundury i przygotowywać epokowe plecaki, oraz wyposażenie. Niebo było zachmurzone, a powietrze zimne. O godzinie 7:00 już w pełni umundurowani, z plecakami i czekanami krokiem marszowym wyruszyliśmy z pola campingowego przez miasteczko w kierunku stacji kolejki górskiej. Dla nas, jak i wielu innych uczestników samo przejście w mundurach Wehrmachtu przez miasto było czymś zupełnie nowym. Zarówno mieszkańcy jak i turyści, których mijaliśmy po drodze, uśmiechali się na nasz widok i pytali z zainteresowaniem, oraz robili nam zdjęcia. Po dotarciu do kolejki wjechaliśmy nią, na wysokość ok. 3000 m n.p.m. Na górze przywitały nas chmury i śnieg z deszczem. Momentalnie wszyscy założyli schowane w plecakach Windjacke ( wiatrówki), a plecaki owinęli Zeltami (płachtami namiotowymi). Kiedy już wszyscy dotarli na górę i zabezpieczyli przed śniegiem siebie i plecaki, ruszyliśmy w kierunku naszego miejsca na biwak.
Droga prowadziła przez zbocze które było pełne skał i głębokiego śniegu. Po 2,5 godzinie marszu około południa dotarliśmy na miejsce. Była to skalna półka na zboczu (ok. 3200 m n.p.m.).
Na miejscu Bruno, powiedział nam, że najpierw musimy się szybko rozstawić z namiotami, ponieważ za parę godzin ma zacząć padać śnieg. Po tym podzielił wszystkich do namiotów, nam trafił się „największy” namiot w 5 osób z kolegami z Rosji i Niemiec, obok nas swój namiot w 4 osoby, mieli nasi przyjaciele z Czech wraz z Węgrem. Namioty miały zbudowane z kamieni ściany na które naciągnęliśmy nasze 5 Zelt, a pośrodku umieściliśmy stelaż z palików, wszystko zgodnie z niemieckimi podręcznikami z epoki. W trakcie rozstawiania namiotów wyszło słońce i zaczął się prawdziwy gorąc. Wspólnie z dwoma Niemcami i Rosjaninem porozumiewając się to po niemiecku z Niemcami to po angielsku z Rosjaninem udało nam się rozstawić namiot. Następnie włożyliśmy do niego nasz sprzęt i mogliśmy zacząć przygotowywać posiłek. Dzięki przedwojennemu turystycznemu kompletowi do gotowania z Esbita od Jacka, zagotowaliśmy wodę na herbatę i kawę, oraz zaczęliśmy jeść jedną z konserw. Około godziny 14:00 zaczął padać śnieg, początkowo myśleliśmy , że po paru godzinach ustanie, jednak bardzo szybko przemienił się w burzę trwającą, aż do 3 w nocy. Podczas niej wszyscy schronili się w swoich namiotach. Od czasu, do czasu musieliśmy wychodzić na zewnątrz i odśnieżać namiot, ale już po 10 minutach przebywania na zewnątrz każdy wracał biały i przemoczony od śniegu. Sama noc była ciężka. Temperatura spadła w okolice zera, wiał silny wiatr i padał śnieg. Do przykrycia się mieliśmy jedynie po kocu i niczego izolującego nas od kamienistej ziemi. Czegoś takiego żadne z nas wcześniej nie doświadczyło.
Udało nam się przetrwać noc i następnego dnia wstaliśmy około godziny 6:00. Wszyscy byli niewyspani i wyziębieni po ostatniej nocy, ale nadal w dobrym humorze. Cała góra była pokryta 10 cm śniegowym puchem.
Rano zostało zorganizowane wyjście w kierunku szczytu w celu zbadania drogi po śnieżycy. Większa część pozostała w obozowisku, susząc przez ten czas płachty namiotowe i koce. Reszta, jakieś niecałe 10 osób w tym ja wraz, z Brunem wyruszyła w góry. Udało się nam wejść jakieś 250 m w górę i musieliśmy zakończyć dalszą wspinaczkę, bo skały były całkowicie pokryte śniegiem i łatwo było o nieszczęście. Wróciliśmy do obozu, gdzie zjedliśmy obiad. Słońce mocno dawało o sobie znać, widziałem to zwłaszcza po mojej skórze, która mimo smarowania kremem w szybkim tempie zmieniała kolor na coraz to bardziej czerwony. Tak samo było to widać po innych.
Po południu przygotowaliśmy się do szkolenia z wspinaczki wysokogórskiej. Pod okiem Bruna i dwóch podoficerów/ Bergfuhrerów zostaliśmy przeszkoleni z wiązania liny i poruszania się w niej czwórkami, technik posługiwania się czekanem, czy sposobów wyciągania rannego ze szczeliny za pomocą liny. Oczywiście z racji, że byłem najmłodszy i do tego najlżejszy z całej grupy, miałem zaszczyt pokazowo odgrywać „trupa”, którego raz po raz „wyciągano”. Wszystkie ćwiczenia były na podstawie technik stosowanych w alpinistyce z lat 30 ubiegłego wieku, a także w samej niemieckiej armii.
Wieczorem po szkoleniu nadeszła pora na kolacje, wspólne rozmowy, żarty, oraz lepsze poznawanie siebie nawzajem. Około 20:00 położyliśmy się spać do naszych namiotów. Tej nocy nie padał żaden śnieg czy deszcz, ani nie było wiatru, natomiast przyszedł mróz. No i całkiem nieźle nas, schłodziło. Każdy z nas spał może, z 2 godziny, podczas całej nocy.
Nazajutrz o 6:00 rano obudził nas Bruno, mówiąc że za pół godziny wyruszamy w góry i mamy ubierać raki bo śnieg jest oblodzony. Sięgając po manierki ze zdziwieniem spostrzegliśmy, że zamiast wody jest w nich lód, a wszystko dookoła było zamarznięte.
Po szybkim założeniu raków, wzięciu manierek i słodkości w postaci czekolad dla energii, wyruszyliśmy tą sama trasą co zeszłego dnia próbowaliśmy się wspiąć na górę. Doszliśmy na małą gran gdzie, była chwila na oddech i zrobienie zdjęć. Okazało się również, że jeden z naszych kolegów Ben kończył tego dnia 45 urodziny. Więc wspólnie odśpiewaliśmy mu „Zum Geburtstag viel Gluck” i część wyruszyłam z powrotem do obozu, a część ochotników w tym ja i Jacek wyruszyła w dalszą drogę na szczyt.
Podejście nie było łatwe, w pewnych momentach musieliśmy wspinać się po skałach jednocześnie asekurując się rękami. Było, to bez wątpienia spore wyzwanie zwłaszcza kiedy każdy z nas miał na butach raki. Po drodze minęliśmy kilku turystów w pełnym rynsztunku, w kaskach, rakach i przypiętych linami. Wyglądali na dość zdziwionych widząc nas w mundurach mających jedynie czekan i raki na butach, oraz wełniane Bergmutze na głowach.
Po 1,5 godzinie wspinania się po skałach udało nam się dotrzeć na wys. 3600 m n.p.m. Widok był nie do opisania, niebo było praktycznie czyste i można było spokojnie zobaczyć góry na całym horyzoncie! Była to niewątpliwie piękna nagroda po całym trudzie wspinaczki.
Później zeszliśmy na dół do obozu gdzie, zjedliśmy obiad i spakowaliśmy nasz dobytek do plecaków. Kolejno odbył się apel na którym zostali odznaczeni i wyróżnieni poszczególni uczestnicy całej wyprawy. Następnie wyruszyliśmy w drogę powrotną na dół, do stacji kolejki górskiej. Musieliśmy pokonać dosyć strome zejście, przy obsuwających się z pod nóg kamieni i przekroczyć strumyk. Z 20 kg plecakiem na plecach i 2 dniowym przemęczeniem było to niełatwe zadanie. Na szczęście wszyscy bezpiecznie zeszliśmy na dół do jeziora w pobliżu kolejki. Tam zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na odpoczynek i grupowe zdjęcia.
Zjechaliśmy kolejką na dół, a stamtąd w maszerując w kolumnie na pole campingowe. Na miejscu zdjęliśmy z siebie mundury, wzięliśmy prysznic i przebraliśmy się w cywilne ubrania. Następnie przy wspólnym piwie i jedzeniu zaczęliśmy się dzielić przeżyciami z całej imprezy, oraz wymieniać między sobą kontaktami. Pomimo zmęczenia całą wyprawą wszyscy zachowali radość i dobre poczucie humoru.
Dla nas samych wzięcie udziału w tak wymagającej imprezie było niesamowitym przeżyciem. Było prawdziwym spełnieniem rekonstrukcyjnych marzeń jeśli chodzi o atmosferę i warunki w jakich przyszło nam przez te trzy dni funkcjonować. Chyba żadna inna impreza rekonstrukcyjna nie była tak wymagająca, ale przy tym tak satysfakcjonująca i dająca powód do dumy jak Project Edelweiss.
Autor: Jakub Szczepański
Zdjęcia: Laurent Bemtgen i Jakub Szczepański